Zlecenia dla dużych marek mogą być szansą na zarobienie dużych pieniędzy. Ale niestety mają też sporo minusów.
Przez ostatnie kilka lat, odkąd pracuję jako freelancer, miałam wiele razy okazję współpracować z dużymi markami – jeśli nie bezpośrednio, to przez różne agencje. Była to współpraca polegająca na pisaniu tekstów (bo tym zajmuję się zawodowo), ale czasem także współpraca związana z blogami, które prowadzę.
I wiecie co? Zlecenia od agencji i dużych marek to jest to, czego nie lubię najbardziej. Znacznie lepiej pracuje mi się dla małych klientów. Jasne, że mały klient przeważnie ma mały budżet – ma to znaczenie szczególnie w przypadku reklamy na blogach. Często słyszy się, że blogerki i blogerzy za jeden wpis biorą kilka tysięcy złotych. Na takie stawki mogą zgodzić się tylko duże marki, małych klientów na taką współpracę nie stać.
Współpraca z dużymi markami ma niestety sporo minusów. Jeśli nie wszystkie naraz, to przynajmniej jeden z nich prędzej czy później się trafi. Lista, którą za chwilę przeczytasz to lista napisana na podstawie własnego doświadczenia. Być może są agencje i marki, z którymi współpracuje się świetnie i żaden z tych minusów ich nie dotyczy, ale ja na takie trafiam baaardzo rzadko.
Minusy współpracy z dużymi markami i agencjami:
- nie płacą na czas – najważniejszy grzech główny. Nawet jeśli same ustalają termin płatności faktury (np. proszą o fakturę z 30-dniowym terminem), to potem i tak nie trzymają się wyznaczonego terminu.
- nie dostarczają na czas umowy lub materiałów, które są niezbędne, abyś Ty dotrzymał zapisanych w umowie terminów. Nie zliczę już ile razy to mi się zdarzyło – tekst mam oddać w piątek, a jeszcze w czwartek nie mam materiałów, które miał dostarczyć zleceniodawca.
- chcą mieć wszystko „na wczoraj”, a potem zwlekają z akceptacją wykonanej pracy. Znasz to? Na pewno: agencja/marka prosi o przygotowanie projektu w trybie pilnym, daje Ci 3 dni, a o akceptacji projektu informuje Cię dopiero po 3 tygodniach. Ja rozumiem, że musi to przejść przez kilka osób, które podejmują decyzję i muszą klepnąć projekt, ale dlaczego od nas, freelancerów wymagają takiego pośpiechu?
- wprowadzają poprawki, które nie mają sensu. Czasem mam wrażenie, że w niektórych agencjach czy firmach wprowadza się poprawki tylko po to, żeby je wprowadzić, żeby pokazać przełożonemu, że coś się z tym tekstem zrobiło. Moim osobistym hitem było, gdy kiedyś klient (pracownik agencji) wysłał mi tekst z poprawkami i niektóre z tych poprawek to były poprawki z dobrze na źle (źle wstawiał przecinki, jakiś błąd ortograficzny wprowadził). Nie muszę chyba dodawać, że wyguglowałam tego pracownika i nie miał on wykształcenia polonistycznego, w przeciwieństwie do mnie?
- źle opisują zlecenia, nie precyzują swoich oczekiwań, przez co Ty masz dwa razy więcej roboty. Oddajesz zlecenie, a potem słyszysz: my sobie to inaczej wyobrażaliśmy. Chcemy, żeby to było tak i tak. To nie mogli wcześniej powiedzieć? Pewnie mogli. Mali klienci raczej nie mają takich uwag, bo zwykle nie mieli wcześniej oczekiwań, a jeśli jakieś mają, to zwykle dokładnie je sprecyzują.
- każą poprawiać jeden projekt po kilka razy. Czasem są to zmiany kosmetyczne, może i czasem mają sens, ale nic mnie tak nie złości, jak wracanie po kilka razy do tego samego tekstu w tygodniowych czy dwutygodniowych odstępach czasu.
Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych grzechów, które popełniają agencje i duże marki. A może to ja mam tylko takiego pecha? Dajcie znać, jakie są wasze doświadczenia z takimi dużymi klientami.

Z wykształcenia polonistka, ale nigdy nie pracowałam w szkole. Jako freelancerka zaczęłam pracować w 2009 roku, pisząc teksty na zlecenie. Teraz uczę innych, jak zarabiać, nie wychodząc z domu. Mam też swój sklep internetowy, w którym można kupić akcesoria barmańskie.
Sprawdziłam, że praca w domu może być sposobem na życie. I to na całkiem niezłym poziomie 🙂
Witaj Agnieszko,
Masz rację. Kilka lat temu przekonałem się na własnej skórze współpracując jako
tłumacz dla pewnego czasopisma związanego z tematyką wędkarską, jak
bardzo męcząca może okazać się współpraca z tzw. grubą rybą;)
Pozdrowienia
Rafał
Witaj Rafale!
Gruba ryba od czasopisma wędkarskiego? To nawet ma sens 🙂 Ale przypomniało mi się teraz, że też miałam kiedyś jakiegoś klienta z tej branży i też nie układało mi się jakoś z nim najlepiej. Pozdrawiam!
Czy my… mamy tych samych klientów? 😉 Widocznie „zaliczają” wszystkich na trasie. Ha.
Ale to i tak nie przebije klientów z alledrogo 😀 Duże firmy mogą dużo. Ja np. firm z Z O. O. , S.A. i innych molochów co mają po kilkanaście oddziałów – nie dotykam a zlecenie robię jak mi wpłacą zaliczkę. W tych firmach to jest problem typu – kto za to płaci 😀 Bo piszę się z sekretarką która nic zazwyczaj nie ogarnia. Natomiast dopominanie się o pieniądze 7 dni czy dłużej to chyba normalne w tej branży. Ja f-vat wystawiam po przelewie- zawsze to ich motywuje aby opłacić. Ponieważ koniec miesiąca się zbliża i muszą wrzucić w koszty.… Czytaj więcej »
A wiesz, że ja też jestem spółką z o.o., a pracujemy w firmie we dwoje? Czyli nie żaden moloch 🙂
Ale z tą fakturą to mi podsunąłeś pewien pomysł – może lepiej takim agencjom i dużym firmom wystawiać proformy, wtedy przynajmniej nie mogą sobie wrzucić w koszty, zanim nie zapłacą. Dobra myśl!
Dobra, i niestety nie zawsze działa:) Moje „molochy” mówią np., że płacą wyłącznie na podstawie faktury vat, nie proformy heh.
Jak będą się buntować to powiedz im tak. Że jak kupują papier w markecie to najpierw płacą – paragon i potem biorą F-vat 🙂 Jak masz sp. z o. o. to już jesteś molochem 😀
„Jesteś molochem” – jeszcze nigdy nikt mnie tak nie nazwał 😀 Ale masz sporo racji, przy dokonaniu zakupów jakoś nie buntujemy się, że musimy płacić z góry (np. przy kupowaniu w internecie), a przy zamawianiu usług jakoś utarło się, że płacimy z dołu.
W tym co napisałaś jest niestety wiele prawdy. Wprawdzie nie mam aż tak kiepskich doświadczeń, które łączyłyby tutaj wszystkie wypisane wyżej „wady” współpracy z dużymi agencjami, ale punkt numer 1 – czyli płatność po 30 dniach + kilkanaście dni opóźnień, jest po prostu notoryczny i dla małej firmy, czy freelancera może stanowić zaporę życiowo-ogniową;)
Dodajmy, że wykonanie zlecenia również trwa – np 14 dni, do tego 30-stka terminu + opóźnienia… bywa, że płatność przychodzi po 2 miesiącach, więc uzyskanie płynności wymaga tu od zleceniobiorcy nie lada talentów.
To chyba nie kupują w marketach zakupów. Powiedz w markecie chce fakturę i towar a zapłacę za 30 dni. Np. za towar warty 460zł – to założą ci kajdany i dostaniesz na dzień dobry wyrok. 🙂 Faktury wystawia się . Tutaj masz „Zgodnie z zasadami ogólnymi o wystawianie faktury należy zadbać do 15 dni od końca miesiąca, w którym miała miejsce sprzedaż lub zapłata (całości lub części należności).” Piszę lub jest napisane „ZAPŁATA”
Kuba, ależ ja się całkowicie zgadzam z tym, co piszesz, przy czym: jeśli mam klienta, który mówi wprost, że płaci wyłącznie na podstawie faktury vat z 30 dniowym terminem płatności, a nie proformy i koniec kropka, i albo biorę albo nie, a kwota zlecenia opiewa np. na pod 5 tys zł, i nie są to dla mnie jakieś kosmiczne roboty drogowe, ale coś co przychodzi mi z racji doświadczenia szybko, to nie zrezygnuję z klienta dlatego, że „w marketach się inaczej płaci” 🙂 Więc poniekąd godzę się na taką formę, nawet jeśli mi to nie pasuje.
Ja na szczęście też nie miałam klienta, który popełniałby wszystkie wymienione błędy naraz. Pewnie gdyby się taki trafił, to byłaby nasza pierwsza i ostatnia współpraca 🙂
Np. piszesz artykuły dla sklepu odzieżowego 🙂 idź tam zagarnij towar i nie zapłać. A ochronie powiedz że za 30 dni zapłacisz. Bo dajesz im towar a oni proszą o fakturę z 30 dniowym okresem płatności. Bo np nie mają płynności. W sumie to co piszesz to prawda że jakby być nadgorliwy to by była to ostatnia współpraca.
A już myślałam, że to tylko ja mam takiego pecha przy współpracach 🙂
Najbardziej nie lubię tej sytuacji, w której coś jest super pilne, a potem proces decyzyjny trwa miesiąc. I nie chodzi nawet o czas, ale o to, że zdarzało się, że po drugiej stronie zapadała cisza i o decyzji dowiadywałam się po kilku tygodniach, kiedy już myślałam, że ze współpracy nici.
Myślę, że to nawet nie jest kwestia pecha, tylko mamy takie wariackie czasy:)
Aleksandra, z tego chyba to niestety wynika 🙂 Przy kilku pierwszych takich sytuacjach w sumie uznawałam to za pech, ale z czasem zaczynam dostrzegać, że to norma 🙂
Bolesna ta norma, ale tak jest. Był kiedyś o tym fajny długi tekst w Dużym Formacie – parę lat temu, uświadomił mi, że nie ja jedna mam klientów, którzy tak płacą, i teraz jakoś łatwiej pewne rzeczy przyjmuję.:)
Ja akurat w Branży Copwriter nie jestem. Jak widać po tej wariackiej składni :D, ale mogę napisać że musicie się zmówić. Tak jak np. usługi fotograficzne. Da się cenę poniżej 800zł to dzwonią inni fotografowie-fotograficy że „powariowałem” alb o innych usługach. Wiem że w tej branży Copywriter jest duża konkurencja i może jest ciężko ale się spyta człowiek każdej księgowej to powie że f-vat po przelewie.
To prawda, że czasem klieni/ zleceniodawcy zmieniają właśnie z dobrze napisanych tekstów na źle (np. też pod względem ortografii) i są przeświadczeni, że to my się mylimy – nie oni… Niekiedy sie nawet jakby chcą o to kłócić. Masakra.
Agnieszko, tak, zgadza się. Wokół tzw. grubych ryb krąży wiele mitów. Niestety rzeczywista współpraca pozostawia wiele do życzenia. Ten sam problem poruszyłam w poście: http://jakprowadzicwlasnafirme.pl/3-fenomenalne-bledy-ktore-niszcza-sprzedaz-klientow-i-twoja-firme/ – proszę rzuć okiem, bo myślę, że ubogaca Twój wpis.
Moje doświadczenia są podobne. Właśnie pracuję dla jednej z dużych firm, w której projekt „ciągnie się” już prawie 4 miesiąc. Koszmar! Zanim jeszcze zaczęłam pracować na własny rachunek, mój znajomy (trener) skarżył się, że ciągle musi być windykatorem swoich należności. Z drugiej strony wiem też, że mniejszy biznes ma swoje „bolączki” – na przykład nie jest w stanie ponieść pewnych stawek za usługi.
To jest niestety bardzo prawdziwy wpis. O tym, zeby duzej firmie wystawiac proforme, nawet nie probujcie marzyc – jedyny dokument jaki sie liczy to faktura vat wprowadzona w obieg dokumentow. Dawno temu byl w Wyborczej artykul na ten temat, „Czekajac na przelew”, o ludziach ktorzy potrafili 10 razy dziennie chodzic do bankomatu i sprawdzac czy przyszly pieniadze obiecane tygodnie temu. Znam temat, niestety, z wlasnego doswiadczenia. Zeby bylo ciekawiej, to „od drugiej strony”. Lata temu pracowalem w duzej firmie i zlecalem od czasu do czasu prace projektantom zewnetrznym. Z jednym z nich bardzo szybko sie zaprzyjaznilem – nadawalismy na tych… Czytaj więcej »
Bardzo dziękuję za tak długi komentarz. Dobrze poznać historię z drugiej strony. Ja zawsze staram się pamiętać, że w agencjach pracują ludzie tacy jak ja i że nie mają wpływu na to, że ktoś na górze zalega z decyzją i z płatnością. Ale smutne, że duże biznesy i duże pieniądze robią ludzie, którzy nie mają poszanowania dla cudzej pracy i czasu (sama znalałam też takiego prezesa, który nie miał w zwyczaju płacić w terminie, ani pracownikom, ani podwykonawcom).
Historia z przecinkami w niewłaściwych miejscach i błędami ortograficznymi w Twoim tekście zrobiła mi dzisiaj dzień. Niestety też spotykam się z tym, że terminy płatności to jakiś kosmos. Pracowałam w agencji obsługującej duże firmy, w tym korpo – przy zleceniach na zewnątrz też był problem – agencja zwlekała z płatnością, bo klient zwlekał z płatnością. I okej, ja rozumiem, jeśli czeka się na przelew za 100 złotych netto. 23 złote vatu, które trzeba zapłacić, a właściwie „założyć” z własnej kieszeni nie bolą. Ale już przy 10 000 zł netto, wynalezienie nagle 2300 jest większym problemem. Czasem mam wrażenie, że ludzie… Czytaj więcej »
Mało co złości mnie tak jak celowe unikanie płatności na czas, bo lepiej kasę potrzymać jeszcze trochę na lokacie, zamiast zapłacić wykonawcy. A znam kogoś, kto właśnie z tego powodu nie płacił większych sum w terminie.
Znam przypadki gdzie duży bank notorycznie „gubi” faktury od swoich małych pośredników i prosi o przesłanie kolejnych. Co ciekawe przy rozliczeniu przez pośrednika sieciowego faktura nigdy się nie gubi i zawsze przelew jest na czas…
Niestety, ja też wpadłem we współpracę z dużymi rybami… Teraz żałuję…
Duże marki to korporacje, a korporacje to niezły beton 🙂
Każdy, kto pracuje z dużymi korpo, no dobra, prawie każdy, narzeka, że wszystko tam trwa wieczność, nie wiadomo kto za co odpowiada, a tematy czasami przepadają w czarną dziurę.
Znam to od środka – pracowałem kiedyś w jednej z największych korporacji świata..
Dla mnie współpraca z agencjami to więcej zleceń lecz mniejszy zarobek za projekt
Dużo wymienionych punktów pokrywa się z korporacjami i agencjami, które nie zachowują się profesjonalnie. Pracowałem na kontraktach w branży IT w Anglii i z czymś takim się nie spotkałem, widać tak zachowują się w Polsce prywatne korporacje, ale często na to pozwalają sami zleceniobiorcy.